-Nie uciekaj! Ona cię zabije!- krzyknęła klaczka. Przywarła do ściany, dotknęła kopytem lodowatego przedramienia Shee i spojrzała na nią bynajmniej z przerażeniem.
-Nie zabije mnie. Może wzrokiem, co?- parsknęła Shee i dziarsko ruszyła ku drzwiom. Nie ma to jak optymistyczne myśli.
-A zgadłabyś! Podobno pochodzi od Meduz. Pod tą czapką ma podobno węże. Chcesz się przekonać? Akashy Love po spotkaniu z nią ,,oko w oko" zniknęła. Śmieszne, co?- klaczka, która wcześniej płakała miała zaczerwienione oczy, z których teraz obficie skapywały łzy- Ale nie! Zjadłaś batoniki, przepyszne! Tak przepyszne że ludzie jedząc je tyją i tyją i zjada je ta... ta Przełożona.
-Bzdury pleciesz! Odsuń się, muszę spakować rzeczy, usunąć ze szpitala te przeklęte batoniki. Jak jutro wyruszę, to znajdę się dopiero późnym popołudniem w Przystani Kucyków. To troche potrwa. Lepiej dziś wyruszyć. Nie chcę zginąć- upierała się stanowczo Shee. Zatrzasnęła wieko walizy. Kopnęła kopytem drzwi i wyszła.
,,Sekunda. To ważne. Jeśli ich zostawię- zginą. Ale muszę się ratować. Co robić?"- myślała gorączkowo Shee. Przytupując kopytem zastanawiała się. To był ułamek sekundy. Gdzieś w oddali, na schodach usłyszała stłumione krzyki i tupot kopyt na schodach. Wbiegła galopem do szpitala. Zgarnęła batoniki w kopyta.
-JEŚLI TY NIE MOŻESZ ZJEŚĆ BATONIKÓW, ZMUSZĘ CIĘ!- ryczała Przełożona, chwytając pod gardło Shee. Puls przyśpieszył, pojawiły się krople potu na białej sierści. Shee z całej siły myślała o magii wzbierającej się w niej, że rozsadza ją jak balon. Przełożona odskoczyła przerażona. Unosiła się metr nad ziemią.
-Nie utrzymam tyle tego pola energii! Ratujcie się!- krzyczała Shee do małej klaczki.
Zdążyła. W chwili kiedy kuce zdenerwowane uciekały przez otwarte na oścież drzwi, szpital zaczął płonąć. W ogniu spłonęły batoniki. Potrząsnęła złotą grzywą, zrobiła obrót i zaczęła ciskać batonikami w Przełożoną.
-JESZCZE SIĘ ZOBACZYMY! MAM ARMIĘ! TO NIE KONIEC!- Przełożona ledwo unikała batoników. W końcu róg Shee ugodził ją w serce. Opadła, chwiejąc się. Zauważyła, że niektóre klaczki stały w miejscu. Umijał je ogień, jakby były z tytanu. Co się działo?
Około setki kucyków galopowało polaną za szpitalem. Uciekały, ciesząc się wolnością. Kilkanaście kuców stało w płomieniach, z zamglonymi oczami i niewyraźnym wyrazem twarzy.
-To jej wojownicy! Prywatna armia! Nic nie zrobię- krzyczała Shee. Do jej powiek napływały łzy złości i smutku. Wszystkie wysiłki na marne! Na próżno!
,,Jednak uratowałaś. Niemal wszystkich."- odpowiedział głos w jej głowie. Róg zalśnił bladym światłem. Pole siłowe pękło. Przełożona rzuciła się Shee do gardła.
Ostatni batonik spłonął. Może to szansa?
Klacz spojrzała zdezorientowana na kucyki stojące w miejscu. Pewnie skusiły się na tony batoników i są sługami Przełożonej.
Kiedy Przełożona leżała na podłodze, Shee zaczęła trzeźwo myśleć- więc żyje? Ma armię?
Miała sekundy, by stanąć na silnych kopytach i pogalopować.
Wstała. Spalone łóżka wyglądały fatalnie. Zarys ostatniego uciekającego kucyka znikł za horyzontem.
Postanowiła.
To była mała walka przed wielką wojną.
Yay, lubię twój ff, a wytykanie błędów mi się znudziło.
OdpowiedzUsuńUwielbiam oryginalne akcje, czekam na dalsze rozdziały, które mają być długie :3